Fragment książki Zderzenie z rzeczywistością
Życzliwe słowa
Czego najbardziej oczekujesz od przyjaciół i członków rodziny wtedy, gdy bolesne zderzenie z rzeczywistością wytrąca cię z równowagi? Większość z nas pragnie w zasadzie tego samego. Pragniemy wiedzieć, że jest ktoś, kto gotów jest nas wesprzeć: ktoś, komu naprawdę na nas zależy; kto stara się nas zrozumieć; kto dostrzega nasz ból i zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo cierpimy; kto znajduje dla nas czas i pozwala nam mówić o tym, co naprawdę czujemy, nie oczekując, że natychmiast się rozchmurzymy ani że będziemy robić dobrą minę do złej gdy i udawać, iż wszystko jest w porządku; kto nas wspiera, dobrze traktuje i oferuje nam pomoc; ktoś, kto swoim działaniem pokazuje, iż nie jesteśmy sami. Pojawia się więc palące pytanie: skoro chcemy, aby inni ludzie traktowali nas w powyższy sposób – aby okazywali nam troskę, zrozumienie i życzliwość – to dlaczego większość z nas traktuje siebie źle?
Kiedy zderzamy się boleśnie z rzeczywistością, potrzebujemy wszelkiej życzliwości, jaką jesteśmy w stanie pozyskać. Większość z nas jednak ma problem z życzliwością. Dlaczego? Ponieważ umysł cechuje naturalna skłonność do oceniania nas, krytykowania, obwiniania; do okładania nas grubym kijem; do dokopywania nam, kiedy już i tak leżymy na łopatkach. Umysł może nam powtarzać, że nie jesteśmy wystarczająco silni, że powinniśmy sobie lepiej radzić albo że inni ludzie są w znacznie gorszej sytuacji, więc nie mamy na co narzekać. Może nam mówić, żebyśmy się wzięli w garść, żebyśmy doprowadzili się do porządku albo przestali być słabi lub żałośni. W niektórych przypadkach może nawet twierdzić, że to my jesteśmy winni temu, co się stało.
Na przykład kiedy umiera bliska nam osoba, umysł może nas oskarżać, że nie kochaliśmy jej wystarczająco, że nie spędzaliśmy z nią odpowiednio dużo czasu, że nie powtarzaliśmy wystarczająco często, jak bardzo ją kochamy, a nawet – że nie uchroniliśmy jej przed śmiercią (co jest częste w przypadku, gdy ktoś bliski popełnia samobójstwo)! Jeden z moich klientów winił siebie za to, że przeżył katastrofę samolotu. Jego umysł mówił mu, że to nie w porządku, iż on przeżył, podczas gdy pozostała dwunastka pasażerów zginęła – że nie zasłużył na to, by żyć (jest to tzw. poczucie winy ocalałego). Z kolei pewna klientka obwiniała się o to, że jej syn chorował na schizofrenię: „To moja wina. Przekazałam mu złe geny”.
Nawet jeśli nie przechodzi do osobistego ataku, umysł często jest bezlitosny, zimy, nieczuły. Zamiast pomagać nam w radzeniu sobie z trudną sytuacją gasi w nas ducha. Może nam mówić, że nie damy rady stawić czoła trudnościom albo że nie warto żyć; może powtarzać, byśmy przestali biadolić, marudzić i narzekać; może wzbudzać w nas ogromny strach przed tym, co nas czeka. Jak już wspominałem, wszystko to jest normalne – choć niekoniecznie jest pomocne. Cóż zatem możemy zrobić?
Hipisowski kit!
Antonio się skrzywił. Olbrzymi, umięśniony policjant o włosko-australijskich korzeniach skrzyżował ręce na piersi. „Niech mi pan nie wciska tego hipisowskiego kitu!” – ryknął. Żona mężczyzny – Cathy – zmusiła go, żeby przyszedł do mnie na wizytę, a on nie zamierzał ukrywać swojego niezadowolenia z tego powodu. Kilka tygodni temu córeczka pary zmarła niespodziewanie we śnie. Małżonkowie byli kompletnie rozbici, ale każde z nich zupełnie inaczej radziło sobie z żałobą.
Cathy robiła wiele rzeczy, o których wspomniałem w poprzednim rozdziale. Szukała wsparcia u przyjaciół i członków rodziny, wyrażała swoje uczucia, pozwalała sobie na płacz (niekiedy płakała godzinami) i przeważnie dobrze się o siebie troszczyła. W przeciwieństwie do niej Antonio odsunął się niemal od wszystkich bliskich osób, każdy wieczór spędzał przed telewizorem, mało mówiąc i dużo pijąc. Ilekroć żona próbowała porozmawiać z nim o ich stracie, smutku i cierpieniu, mężczyzna wpadał w gniew i kazał jej być cicho.
Mimo niechęci do spotkania ze mną Antonio bardzo się troszczył o żonę i chciał ulżyć obojgu w cierpieniu. Szybko zrozumiał, że jego zachowanie było w dużej mierze próbą ucieczki przed bólem. Mężczyzna uwielbiał swoją pracę i potrafił tak bardzo się w niej zatracić, że w ciągu dnia niemal zapominał o swojej stracie. Ale w domu wszystko mu przypominało o córeczce – zwłaszcza żona. Owe przypomnienia zaś wzbudzały ból, jakiego Antonio wcześniej nie znał. Sięganie po alkohol, odmawianie rozmowy, wyłączanie się przed telewizorem – wszystkie te zachowania przynosiły trochę ulgi od bólu, ale kosztem pogorszenia relacji z żoną.
– Jestem cholernym dupkiem – powiedział mężczyzna. – Powinienem wspierać żonę, ale tego nie robię. Po prostu… po prostu… za cholerę nie chcę o tym myśleć. To jest bardzo… bardzo… Ach, jestem tak cholernie słaby. Jestem żałosny.
– Nieźle panu wychodzi okładanie siebie – odparłem.
– Tak, ale, do cholery, przecież na to zasłużyłem, czyż nie?
– A czy takie okładanie siebie pomaga panu poradzić sobie z sytuacją?
– A jak pan myśli? – spytał Antonio z sarkazmem w głosie. – Oczywiście, cholera, że nie.
– W takim razie, skoro to nie pomaga, czy chciałby pan spróbować czegoś innego? – spytałem.
Antonio spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Na przykład czego? – zapytał.
– Na przykład traktowania siebie życzliwie.
– Niech mi pan nie wciska tego hipisowskiego kitu! – ryknął klient. Taka reakcja nie należy do rzadkości. Wiele osób początkowo opiera się przed traktowaniem życzliwie samych siebie.
– A co w tym hipisowskiego? – zapytałem.
– Wiem, do czego pan zmierza – odparł Antonio. – Cathy od wielu dni nieustannie gada o tym, jak wy to nazywacie, samowspółczuciu. Naprawdę chce pan spróbować sprzedać mi to gówno?
Odetchnąłem głęboko.
– Czy jeśli zadam panu pewne pytanie, udzieli mi pan szczerej odpowiedzi? – spytałem.
– Jasne – odparł Antonio, wzruszywszy ramionami.
– Świetnie. Załóżmy zatem, że podróżuje pan z przyjacielem. Jest naprawdę ciężko. To niebezpieczna podróż, jest wam trudno, przydarzają się wam rozmaite okropne rzeczy. Jesteście wykończeni i dajecie z siebie wszystko, żeby nie przerwać podróży.
Antonio poruszył się niespokojnie w swoim fotelu.
– W tak trudnej podróży – kontynuowałem – jakiego przyjaciela chciałby pan mieć u swego boku? Takiego, który mówi: „Zamknij się wreszcie! Przestań marudzić. Nie chcę tego słuchać. Nie bądź takim mięczakiem. Zaciśnij zęby i się nie poddawaj, ty słabeuszu!”? Czy może takiego, który powie: „Ta podróż to faktycznie istny koszmar. Ale jesteśmy razem. Wspieram cię i jestem przy tobie na każdym kroku naszej wspólnej drogi”.
Antonio odchrząknął.
– No cóż, jasne, że wolałbym tego drugiego przyjaciela – powiedział.
– A jakim przyjacielem jest pan dla siebie? – zapytałem. – Takim jak ten pierwszy czy jak ten drugi?
[...]
Uznanie własnego bólu
– Okej, rozumiem, o co panu chodzi – powiedział Antonio. – Ale nie sądzę, żebym potrafił zrobić coś takiego. Gliniarz uczy się zaciskać zęby, dawać sobie radę.
Skinąłem głową.
– Ma pan rację. Pański domyślny tryb działania przypomina pierwszego przyjaciela, który mówi: „Zaciśnij zęby, radź sobie, przestań jęczeć, nikogo to nie obchodzi”.
– Tak to mniej więcej wygląda –przytaknął Antonio.
– Ale nie powiedziałby pan tego najlepszemu kumplowi, którego córka właśnie zmarła?
– Nie, no jasne, że nie!
– A co by mu pan powiedział?
– Chryste Panie. Nie mam bladego pojęcia!
– Proszę zatem przez chwilę się nad tym zastanowić. Osoby pogrążone w wielkim bólu zazwyczaj chcą usłyszeć dwie rzeczy. Po pierwsze: „Widzę, że cierpisz”. Po drugie: „Jestem tu, gdybyś mnie potrzebował/potrzebowała”. Jak by pan to wyraził własnymi słowami?
Antonio myślał przez chwilę, a potem bardzo cicho powiedział:
– Chyba powiedziałbym: „To naprawdę cholerny syf, chłopie. Najgorsze, co się może zdarzyć. Nikt nie powinien przez to przechodzić. Zwłaszcza ty. Jestem tu, gdybyś mnie potrzebował…” – głos mężczyzny się załamał. Maska twardego policjanta zniknęła. W oczach Antonia pojawiły się łzy.
Tak jak wielu z nas Antonio wiedział, jak podchodzić ze współczuciem do innych ludzi, ale miał trudności z traktowaniem w taki sam sposób siebie. Jeśli takie trudności są ci obce – jeśli okazywanie sobie życzliwości i wspieranie siebie przychodzą ci łatwo i naturalnie – to masz szczęście. Zakładam jednak, że dla większości czytelników, podobnie jak to było ze mną, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z koncepcją samowspółczucia, współczucie dla samego siebie stanowi pewne wyzwanie. Przedstawię je zatem w kilku małych krokach. Pierwszy krok stanowi uznanie własnego bólu. Zderzenie z rzeczywistością boli. Bardzo boli. A my tak bardzo chcemy, żeby ból ustał. On jednak zbyt często nie ustaje.
Na życzliwy dialog wewnętrzny składają się dwa podstawowe elementy, które można rozpoznać w wypowiedzi Antonia. Są to:
1. Uznanie własnego bólu.
2. Życzliwa reakcja.
-----
Fragment książki "Zderzenie z rzeczywistością"
